
Wprowadzam grupę we wzajemne przepraszanie. Następuje cisza. Włączam spokojną muzykę. Uczniowie wyczekują. Nagle za oknem słychać odgłos trąbki. To trąbka pogrzebowa. Uczeń siedzący obok mnie zaczyna płakać. Zalewa się łzami. Jego ramiona opadają nisko. Chłopiec płacze do samych trzewi. Nie wiem, co się dzieje. Pytam: Antek, co się stało? (imiona uczniów zmieniono). Chłopiec odpowiada: zmarła moja babcia, właśnie jest jej pogrzeb. Nastała cisza. Grupa siedzi w kompletnym milczeniu. Cisza.
Nie wiedziałem, co zrobić. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Nieraz spotykałem się ze śmiercią i z towarzyszeniem ludziom, którzy przeżywali odejście swoich bliskich. Jednak kontekst tej sytuacji sprawił, że kompletnie nie wiedziałem, co zrobić. Wybąkałem coś w stylu: jest mi bardzo przykro. Podałem chusteczkę i zająłem się całą grupą.
Po chwili ciszy uczniowie zaczęli się przepraszać. Pojawiły się łzy. Ulga, oczyszczenie, szczere żałowanie wzajemnego wyśmiewania, bicia. odrzucania. Antek otrzymał wiele słów wsparcia od kolegów i koleżanek. Grupa skończyła warsztat z doświadczeniem przebaczenia i wzmocnienia więzi. Jednak we mnie samym pozostał obraz płaczącego Antka i moja niezdolność do reakcji z głębi serca na cierpienie tego chłopaka. Wyuczyłem się, że szkoła to raczej nie miejsce, gdzie mogę przytulić płaczące dziecko czy pozwolić otwarcie na żałobę.
Po czasie pytałem siebie: co z serca chciałbym dać temu chłopcu w tamtej chwili. Przytulenie. Utulenie. Pozwolić na wszystko, co działo się w tej sytuacji.
Kilka dni później, w drugiej klasie podstawówki podchodzi do mnie chłopiec i mówi: mój wujek wczoraj umarł. Patrzy na mnie i czeka. Jakiś czas później kolejne dziecko, potem następne, i następne... Zaczynam się zastanawiać. Przedziwna synchroniczność. W krótkim czasie sytuacja się powtarza. Musi za tym stać jakaś nauka dla mnie samego. Wcześniej takie sytuacje nie przydarzały mi się wcale na warsztatach z dziećmi.

Wychodzę z warsztatu poruszony. Zrozumiałem tę lekcję. Nie mogę wszystkiego kontrolować. Grupa ma w sobie wielki potencjał. Najważniejsze bym robił przestrzeń i nie przeszkadzał.
Myślę nad dziećmi i ich doświadczaniem śmierci. I czuję w sobie niebywałe pragnienie, by mogły przeżywać śmierć wokół nas naturalnie. Śmierć jest częścią tego, co nazywamy życiem człowieka. Czytam fragmenty książek Elizabeth Kübler-Ross o śmierci. Coraz więcej rozumiem i widzę. Śmierć to coś absolutnie naturalnego. Tak jak po dniu następuje noc, tak po narodzinach następuje śmierć. Przez lata śmierć towarzyszyła mi jako dzielna towarzyszka, ograbiając mnie z wszystkich nieistotności, które nosiłem w sobie. I tym razem dotykanie śmierci przez uczucia i doświadczenia moich szkolnych przyjaciół przynosi piękno, prostotę i spokój. Natrafiam na cytat kobiety, która poświęciła swoje życie, towarzysząc ludziom w "przemijaniu tego, ciała" i zachwycam się:

Młodzi przyjaciele z różnych szkół dali mi lekcję życia: otwarte serce to takie, które nie broni się przed niczym. Nie ma takiej potrzeby. Gdy pojawia w rzeczywistość coś takiego jak śmierć, mogę popatrzeć głęboko w nią samą, by stracić to, co zbędne. Co pozostaje? Co zostaje gdy znika ciało, umysł, świat? Czym jest to, co nigdy nie umiera?
Ach...
Ach...