niedziela, 24 czerwca 2018

O uwalnianiu

Istnieje dość powszechne przekonanie, a nawet sposób życia, który opiera się o percepcję siebie samego jako niedoskonałej istoty. Dominujące uczucia na tym poziomie świadomości to: smutek, lęk, złość, apatia, niechęć i poczucie winy. Widzenie siebie jako grzesznika, nieudacznika czy słabego człowieka wzmacnia poczucie niekompletności. Niższe poziomy świadomości człowieka obarczone są lękiem, gniewem i niskim poczuciem własnej wartości.
Niedostatek stoi w centrum takiej egzystencji. Przez chcenie, oczekiwania i zdobywanie człowiek stara się zagłuszyć czy też zapełnić tę iluzoryczną dziurę. Osoba ma poczucie, że musi zaspokajać i dopełniać siebie przez ludzi, rzeczy, osiągnięcia.

Oczywiście nic nie jest w stanie zagłuszyć żarłocznych pragnień, a rozczarowania z powodu niespełnienia prowadzą do rozgoryczenia i depresji. O depresji można powiedzieć, że jest swoistym deep pression. Wewnątrz niespełnienia istnieje silna i tłumiona agresja (pression) na siebie samego i na świat. Dlatego też wielu ludzi dzięki pracy wewnętrznej, uważności i akceptacji w czasie depresji odkrywa, że pod rozległym smutkiem istnieje wiele stłumionej złości. Złość ta jest niechęcią do siebie, świata i rzeczywistości. Opis, który tu kreślę jest opisem stanu i percepcji, która wydaje się prawdziwa. Jednak wraz z rozwojem świadomości cały ten negatywizm okazuje się być iluzją. Wyzwolenie spod panowania "małego ja", czyli całego aparatu fałszu na temat siebie i rzeczywistości, to droga nie tylko dla wybranych. Dziś wiedza i środki do drogi wolności są dostępne dla każdego (przynajmniej na tej szerokości geograficznej).

Jedna z dróg wyzwolenia prowadzi przez uwalnianie negatywizmu i fałszywych przekonań do rozpoznania, że nasze prawdziwe Ja jest radosne, pełne i obfite. Bez braku. Nie ma potrzeby niczego udowadniać ani zdobywać. Można po prostu cieszyć się Życiem. Jednak zanim rozpoznamy tę prostą prawdę musimy "uporać się" z negatywizmem. Szczerość wobec tego, co jest w nas to pierwszy krok w tej drodze.
Takim "dokopywaniem się" do głębi zajmuje się żywa religia, autentyczna mistyka i głęboka psychologia. Chciałbym polecić w tym miejscu jedną z lepszych książek w rozwijaniu świadomości, jakie czytałem. Technika uwalniania Davida Hawkinsa wprowadza w bardzo prostą praktykę uwalniania, która obecna jest w pewnej części w niektórych szkołach psychoterapeutycznych czy medytacyjnych. Oddajmy głos amerykańskiemu psychiatrze:

"Podczas wieloletniej praktyki w psychiatrii klinicznej moim nadrzędnym celem było poszukiwanie najskuteczniejszych sposobów usuwania ludzkiego cierpienia przejawiającego się w tak wielu formach. Aby położyć mu kres, zgłębiałem liczne dyscypliny medyczne, psychologiczne i psychiatryczne – psychoanalizę, terapię behawioralną, biofeedback, akupunkturę, żywienie i neurologię. Poza metodami klinicznymi studiowałem systemy filozoficzne, metafizykę, różnorakie metody uzdrawiania holistycznego, brałem udział w kursach samorozwoju, próbowałem różnych ścieżek duchowych, technik medytacyjnych i innych sposobów poszerzania własnej świadomości.
Odkryłem podczas wszystkich tych poszukiwań, że bardzo mi pomaga uwalnianie i odpuszczanie. Jego rola jest tak doniosła, że poczułem konieczność napisania książki, w której będę mógł podzielić się z innymi tym, co zaobserwowałem jako klinicysta, i tym, czego doświadczyłem osobiście.
Chcę się więc podzielić tą praktyczną i pomocną techniką, ułatwiającą radzenie sobie ze zmiennością
codziennego życia – z codziennymi stratami, rozczarowaniami, stresami i kryzysami. Z jej pomocą uwolnisz się od negatywnych emocji i ich wpływu na zdrowie, relacje i pracę; poradzisz sobie z niechcianymi uczuciami. Niniejsza książka opisuje prosty i skuteczny sposób, dzięki któremu można uwolnić się od negatywnych uczuć i stać się wolnym. Technika Uwalniania, która wykorzystuje „mechanizm poddania”, to praktyczna metoda usuwania przeszkód i przywiązań."

Nie jestem tylko teoretykiem tej metody. Praktykowałem przez wiele lat medytację ignacjańską, po której rozsmakowałem się w kontemplacji metodą Jalicsa. Kontemplacja chrześcijańska w swoim rdzeniu posługuje się podobnym schematem poddania. Polega ona na postawie otwartego serca, na przyjęciu tego, co się dzieje i nie przywiązywaniu się do treści, które pojawiają się w świadomości medytującego. Wielokrotnie przekonywałem się jak wielką moc posiada zwykłe pozwolenie na przeżywanie tego, co jest. Negatywne uczucia nie znikają mimo tłumienia ich, ucieczki przed nimi czy nawet przez wyrażanie ich. Żadna z tych strategii na dłuższą metę nie działa. Uwalnianie, czyli pozwolenie i odpuszczanie uczuć niesie wolność wewnętrzną. Gdy dokarmiamy uczucia przez nieustanne "mentalne przeżuwanie" porażek, braków i zdarzeń obudowujemy siebie fałszem. Okrajanie siebie z wszystkich programowań umysłu, którymi byliśmy poddawani od dzieciństwa przez społeczeństwo, to właśnie Technika Uwalniania. Wraz z praktyką uwalniania odkrywamy, że nasze prawdziwe Ja (głębsza Jaźń) nie jest dotknięta przez grzech, strach i winę.

Z czasem okazuje się, że najgłębiej jesteśmy niewinni, piękni i wspaniali. Na niższych poziomach świadomości poczucie winy i lęk są potrzebne do nieustannego karania i poniżania siebie. Gdy "dorastamy w świadomości" uwalniamy się od negatywizmu. Nie musimy już  karać siebie i innych, bo wiemy, że żadna myśl nie wyraża wspaniałości tego, kim jesteśmy. Widzimy świat jako kochającego rodzica, który obficie nas obdarowuje. Stajemy się wspierający, dzielimy się z innymi miłością i obecnością. Nie musimy już "żebrać" o uwagę i miłość. Nie wiemy co to wewnętrzny brak, więc dzielimy się z innymi obfitością istnienia, którymi jesteśmy. Odchodzi krytyka, przywiązanie, zaborczość i kłótliwość...
Opis prawdziwego Ja nie jest utopią ani megalomanią. Nie należy jednak wierzyć na słowo owemu opisowi, który proponuję w tym tekście. Przyjęcie nowych przekonań nie niesie głębokiej przemiany. Jeśli pojawia się sceptycyzm wobec tej narracji, jest on uzasadniony. Lepiej nie oczekiwać zbyt wiele i potem się nie rozczarować. Jeśli ktoś czuję się pociągnięty przez owy uwalniający sposób bycia, niech wypróbuje go na samym sobie.


Utwór, który gra we mnie jakoś tekstem i muzyką, zgodą i spokojem... "Nie chcę iść pod wiatr, gdy wieje w dobrą stronę..." https://www.youtube.com/watch?v=QRxH-II0OsA



poniedziałek, 18 czerwca 2018

O akceptacji, której nie da się zrobić

Ostatnio w wolnych chwilach studiuję Psychologię Procesu. Przyglądam się jak założyciel tej szkoły psychoterapeutycznej - Arnold Mindell - szkicuje własny projekt pomagania procesom dziejącym się w jednostce i w społeczeństwie. Każda szkoła uwypukla inny aspekt doświadczenia w ludzkim psyche i wytycza nieco inne ścieżki "zdrowienia" i rozwoju. Jednocześnie każdy poważny nurt psychoterapeutyczny jest połączony z innymi zbieżnością celów i typowymi cechami dynamiki pracy psychoterapeutycznej. Droga procesu wyrasta z doświadczenia amerykańskiego psychoterapeuty. Był fizykiem, następnie analitykiem jungowskim, aż doszedł do momentu zmiany - stworzył własną szkołę psychoterapeutyczną. Wszystko to sprawia wrażenie, że jest to niebywale integralna i otwarta metoda.

Nie będę jej tu omawiał ani promował. Chcę jedynie polecić krótki fragment z książki "Droga powstaje, gdy idziesz", która świetnie ukazuje na czym polega zmiana w życiu człowieka i jakie są warunki, tzw. "dobrej zmiany" ;) Oto cytat:

"(...) Jeśli ktoś chce się zmienić, potrzebuje dwóch rzeczy: musi naprawdę chcieć się zmienić oraz musi kochać siebie dokładnie takim, jakim jest! Zmiana jest najbardziej prawdopodobna, kiedy dobrze nam z samym sobą. Metaumiejętność "braku zmian" jest to świadomość, że nie ma nic do zrobienia i że wszystko jest takie, jak powinno być. Zarówno zmiana, jak i brak zmiany są tak samo pożądane. W buddyzmie zen istnieje takie powiedzenie: "Każdy dzień jest dobrym dniem". Ilustruje ono postawę cechującą metaumiejętność braku zmian. Wysiłek nie jest potrzebny. Aktualny stan rzeczy jest doskonały, nawet jeśli nienawidzimy sytuacji, w której obecnie się znajdujemy!" ("Droga powstaje, gdy idziesz")

Cytat kapitalnie pokazuje wewnętrzną dynamikę świadomości, która żyje w stanie akceptacji i poddania. Jest to piękny i dojrzały ideał bycia. Akceptacja to stan, której nie robi jednostka. W wielu przestrzeniach pomocy człowiekowi (religia, psychoterapia, coaching) mówi się o konieczności akceptacji danej sytuacji, uczucia czy myśli. Często wypowiada się następujące frazesy: "musisz to zaakceptować", "przyjmij to" bądź "powinieneś przyjąć to, co się dzieje". Owe zdania wskazują na odwołanie się do pewnej cnoty czy też umiejętności w człowieku, która mogłaby dokonać przyjęcia i akceptacji ograniczeń, słabości czy nieprzyjemnych treści psychicznych. To wszystko prawda! Jednak akceptacja zdaje się jawić nam jako coś o wiele głębszego niż konkretny wysiłek czy umiejętność człowieka. Autor powyższego cytatu wskazuje na "metaumiejętność braku zmian" jako paradygmat czy tło dla dobrego procesu zmiany. Zmiana,  w której uciekamy bądź odwracamy się od tego, czego nie lubimy kreśli wewnątrz naszej psychiki linię graniczną. Linia ta powoduje podzielenie, a na jej styku rodzą się konflikty między podzielonymi częściami. W owym stanie wybieramy to, co dla nas dobre, przyjemne czy prawdziwe, zaś odrzucamy wszystko, co jawi się nam jako beznadziejne, bez sensu czy nie-nasze. Oczywiście odrzucenie części własnej historii, osobowości czy jakiejkolwiek cechy powoduje powstanie cienia (tzw. wypartych treści psychicznych), które dają o sobie nieustannie znać przez impulsywne nerwice czy projekcje o "złym świecie i złych ludziach". Zgodnie z psychologią Junga przyjęcie tego, co odrzucone w ludzkiej psyche i zjednoczenie przeciwieństw jest drogą do pełni człowieczeństwa.
Przykład fikcyjny i hipotetyczny. 
Marcin strasznie nie lubi w sobie lenistwa. Uważa, że jedynie bardzo pracujący ludzie są godni szacunku i podziwu. Nie lubi wolnych chwil i beztroskiego siedzenia przed komputerem. Jednocześnie bardzo chciałby się zmienić. Chciałby być pracowity, ale jednocześnie pragnie żyć w głębokich relacjach. Zauważa jednak, że wszystkie spotkania traktuje jak okazje do pracy (czy to zarobkowej czy też interpersonalnej). Z trudem przychodzi mu zwyczajny odpoczynek i beztroska zabawa. W pewien sposób wypiera leniwe bycie na rzecz pracowitości. Jednocześnie w nim samym wydarza się projekcja: uważa, że ludzie są niebywale leniwi i nieproduktywni. Rzutuje na innych te treści, które odrzucił w sobie samym. Z racji twardej linii granicznej między pracą a nie-pracą, odczuwa on obrzydzenie, niechęć i wrogość do wszystkich, którzy nie pracują. Według autorów książki (przytaczanej powyżej) należy podążać za procesem Marcina. Być może poprowadzi on go do zobaczenia, że lenistwo i praca potrzebują w psyche człowieka przyjaznej i akceptującej przestrzeni na wzajemne istnienie. Kochać i lenistwo i pracowitość - oto ideał dla procesu, który dzieje się w Marcinie. Dobra zmiana nie może zajść w sytuacji, gdy jej nie akceptujemy. Jednocześnie należy pamiętać, że akceptacja nie oznacza tłumienia trudnych uczuć (złości, smutku czy poczucia winy)

Podany przykład jest oczywiście dużym uproszczeniem. Jednak pokazuje on niebywałą siłę jaką ma w sobie przyjęcie i otwarcie w człowieku.

Głębiej od umiejętności  akceptacji istnieje sama akceptacja jako stan bycia. Im głębiej przyjmujemy dane treści psychiczne, sytuacje, osoby, tym bardziej odkrywamy akceptację jako samo istnienie. Gdy stopniowo uporamy się z własnymi poglądami i perspektywami, możemy odkryć, że nic nie wymaga zmiany, bowiem wszystko istnieje w stanie idealnym. Mistycy mówią o rozpoznaniu, iż światem kieruje duchowa moc, która przekracza siłę jednostki. Według głębokich tradycji duchowych cały świat istnieje w świętej obecności. Obecność ta jest idealna i nie wymaga zmiany. Bez wyznawania konkretnej wiary możemy zauważyć, że kochanie tego, co jest przysparza dobrych warunków dla zmian w życiu człowieka. Zaś niechęć, izolacja czy nienawiść blokują człowieka w jego naturalnym rozwoju i mogą na całe życie uwięzić go w neurotycznym cierpieniu.

Jakiś rok temu po odejściu z Towarzystwa Jezusowego i po przeżyciu "wewnętrznej śmierci", odczuwałem w sobie, że i przed zmianą i po zmianie, i w trakcie, jest dobrze. Był to spokój, który zdziwił mnie niewiarygodnie. Napisałem wtedy:

"Ukochany! W istocie swojej wszystko jest w porządku. Jesteś doskonałym wyrazem miłości. Absolutnie czysty i bezgrzeszny. Jeśli pojawia się w tobie coś takiego jak grzech, niedoskonałość czy brak, to dzieje się to jedynie na powierzchni. W swej istocie zawsze jesteś pełnią doskonałości i miłości. Nie może być inaczej. Być może w swoim życiu zbyt mocno uwierzyłeś w grzech czy niedoskonałość. Skoro w to uwierzyłeś, to możesz również przestać. Możesz odpuścić ideę, że jesteś nie w porządku. Wtedy całe poczucie winy znika. Czyż nie po to była ci potrzebna idea własnej niedoskonałości, aby karcić samego siebie? Wina jest sposobem skrytego karania siebie. A jak to pięknie stoi w Biblii: "W miłości nie ma lęku, lecz doskonała miłość usuwa lęk, ponieważ lęk kojarzy się z karą. Ten zaś, kto się lęka, nie wydoskonalił się w miłości". Porzuć winę i lęk, a zobaczysz, że tylko miłość jest realna.
Z perspektywy jednostki rozwijasz się, zmieniasz i doskonalisz. Jednak nie jesteś jedynie jednostką. Jesteś świętą obecnością, której nigdy nie dotknął grzech. Niepokalane poczęcie. W rdzeniu jesteś absolutnie doskonały. Kiedyś czytałem pewną książkę, w której autor odkrył tę nieskrytą tajemnicę. Pojawiło się we mnie pytanie: "a co jeśli nic ze mną nie jest nie tak?" Co by się stało, gdybym zaczął żyć bez obwiniania siebie. W jednej chwili oświeciło mój umysł. No tak. Zwykłe proste "aha". Przecież to proste. Nagle zjawił się lęk. Zrozumiałem, że będę musiał sprzeciwić się całemu programowaniu, które zafundowało mi społeczeństwo. Jednak, gdy to zrobiłem okazało się, że i to jest doskonałym wyrazem Obecności."

Akceptacji się nie robi, ona jest. Nawet jeśli czujemy złość czy smutek na to, co się dzieje bądź twierdzimy, że powinno być inaczej, akceptacja jest tłem. I smutek, i złość, są częścią tego, co jest. 

O! Właśnie dostałem informację, że kurs, na który bardzo czekałem nie odbędzie się. Cóż za synchroniczność! Czuję smutek i brak wewnętrznej akceptacji, a jednocześnie w tle ciche i spokojne "wszystko jest idealnie"...

środa, 13 czerwca 2018

Góry, pokora, trud... i zimne piwo!

Właśnie kończę kolejny wypad w góry. Od wielu lat jestem zafascynowany górskim wędrówkami. Na początku chodziłem po Beskidach, po Gorcach, po Pieninach. Od kilku lat jeżdżę w jedynie w Tatry. Uwielbiam długie wędrówki, rozmowy na trasie, sapanie, widoki, zmęczenie... i zimne piwo :)

W tym roku razem z Zosią wybraliśmy w Tatry z dużą radością i ekscytacją. Stąd ten wpis.

Wędrowanie od lat uczy mnie prawdy o mnie samym. Góry, potoki, deszcze, ptaki, szepty. ludzie... Wszystko pracuje w świadomości. Od lat intryguje mnie własny umysł, który świetnie czuje się w czasie trudnych i wymagających wędrówek. Gdy kilka lat temu wbiegłem na Rysy, płakałem na szczycie jak dziecko z powodu widoków, skoku endorfin i radości doświadczenia Esencji Życia. Czułem się jak Ukochane Dziecko Boga, jakbym słyszał bez słów, to co miał słyszeć Chrystus: "synu umiłowany, w tobie mam upodobanie". Poza niezwykłymi doświadczeniami, zachwytami i oświeceniami - góry stanowią dla mnie przedziwną matrycę i silnik dla twórczości. Gdy tylko zaczynam się wspinać, mam tysiące pomysłów i inspiracji. I tak... Przez kilka ostatnich lat napisałem w górach już kilka książek, dziesiątki wierszy, kręciłem filmy, stworzyłem zarys doktoratu, stworzyłem warsztaty, impro itd. Wszystko to działo się w mojej fantazji, zaś jedynie niektóre z projektów wdrożyłem w "realny świat".

W tym roku góry przywitały nas prognozami burzowymi. Każdego dnia musiałem sprawdzać prognozy i dostosowywać trasy do aktualnej pogody. Muszę przyznać, że jest to świetna lekcja. Uczy ona POKORY. Kto wyrusza w wysokie góry bez przygotowania, bez kondycji, bez butów, bez mapy, bez planu czy bez wody... może doświadczyć wielu nieprzyjemności. W tym roku na szlaku spotykaliśmy ludzi w klapkach. Widzieliśmy pięciu panów w dżinsach z piwem zmierzających z uśmiechem w stronę burzy. Spotkaliśmy również chłopca ze złamaną nogą pod Sarnią Skałą (zbiegającego w trampkach w dół!) czy rodziców ciągnący swoje malutkie pociechy w ulewy i w burze. Słyszeliśmy również o 21-latku, który stracił życie na Rysach.

Bez pokory nie da się chodzić po wysokich górach. Wysokie góry mogą być również metaforą życia człowieka. Ktoś kto w swoim życiu wchodzi w najwyższe partie wysiłku, poznania i bycia potrzebuje wiele pokory, aby nie upaść. Pokora chroni człowieka przed nierealnymi ambicjami i przed niszczącymi mechanizmami egotycznej świadomości. Sam w swoim życiu wielokrotnie doświadczyłem tego, co oznacza brak pokory i zbytnia wiara w możliwości własnego "ja".

Wiele ścieżek duchowych i religijnych zaprasza człowieka do wejście na górę. Prawdziwy autorytet duchowy ostrzeże cię, iż droga duchowa to wewnętrzna praca, proste życie i ufność wobec Siły, który przewyższa twoje możliwości. Religie i święte teksty pełne są tekstów o świętych wzniesieniach, o epifaniach na szczytach, i mistrzach duchowych, mieszkających w grotach i w skałach. Weźmy choćby Olimp, Syjon czy Golgotę. Nie mówiąc już o sanktuariach czy pustelniach. Góry w ludzkiej świadomości stanowią symbol tego co ostateczne-szczytowe. Bóg objawia się na górze, Mojżesz otrzymuje tablice Prawa n górze, buddyści i hinduiści pielgrzymują na Kajlas. Na górze Tabor Chrystus zostaje przemieniony, a na Golgocie, jak twierdzą współcześni teolodzy, Bóg chrześcijan objawia swoją kenozę i umiłowanie człowieka. Co by nie twierdzić o górach są one również pewną obietnicą, iż trud, codziennie zmaganie i droga w poszukiwaniu sensu, Boga, miłości czy piękniejszego i głębszego życia nie jest czczą iluzją. Jest raczej samą esencją istnienia, drogą ku pełni człowieczeństwa. Jest rozwianiem iluzji o mocy własnego "ja". Szczyty zdobywają wielcy ludzie, którzy pokonują samych siebie i niosą nadzieję innym: "życie i trud zwykłego człowieka ma znaczenie".

Inną lekcją, którą dał mi nauczyciel o imieniu "Tatry"jest wartość zmagania, trudu i pracy. Nie da się zdobyć wysokich szczytów bez wysiłku i zaangażowania. Nie da się również zmienić własnego życia bez trudu wejścia w świadome i piękne życie. W pewnym sensie każdy człowiek musi wejść we własne niepowtarzalne zmaganie o sens. Cierpienie jest wpisane w egzystencję człowieka i próba pozbawienia człowieka cierpienia kończy się płytką, pustą i konsumpcyjną świadomością. Dziecięca świadomość nie znosi trudu i pracy. Nasze społeczeństwo często wydaje się być jak dziecko - nie znosi zmagania, wyrzeczeń i odraczania gratyfikacji. Wszystko musi być przyjemne i natychmiastowe. Trzeba się uśmiechać, dobrze zarabiać, nie chorować, być zawsze zadowolonym, nie smucić się i nie umrzeć! Jednak nie jest to możliwe. Życie to również łzy, cierpienie i śmierć tego ciała. Dlatego walka z tym wszystkim, jest walką z samą Esencją Życia. W Ćwiczeniach Duchowych św. Ignacego, niektórzy doprowadzani są do punktu, gdzie zapraszani są do wyboru Chrystusa Ukrzyżowanego. Co to oznacza, gdy przetłumaczy to z języka symbolicznego? Znaczy to: wybieram i wchodzę w to, że życie nie jest łatwe. Wybieram zmaganie i trud dla dobra siebie i innych (wyobraź sobie matkę, która tego nie wybiera!). Chcę nieść miłość i pokój również przez wspinanie się z pokorą, na szczyt pełni człowieczeństwa. Oczywiście istnieje cierpienie neurotyczne czy kompleksy które człowiek powinien przekraczać. Wybieram zmaganie również po to, aby się od niego uwolnić. Celem wędrówki jest bowiem samym szczyt i droga, którą idę, nie zaś cierpienie.

Każdy, kto wchodził na wysokie szczyty gór czy szczyty własnego człowieczeństwa, wie jak smakuje ból wspinania. Jednak wędrówka (trud, zmaganie, cierpienie) daje nam również niepowtarzalny widok i stan bycia na samym szczycie. Św. Jan od Krzyża  będąc na szczycie swojego rozwoju duchowego tak pisał: "Nic, nic, nic i na górze też nic". Istnieją różne interpretacje Jana. Dla mnie oznacza to doświadczenie świadomości wolnej od wszelkich sądów i myśli. Czysta Obecność, która kocha to, co jest. Stan ów jest czystym pięknem i prostotą, o której trudno mówić. Na szczycie znajduje się Niewysłowione.
Myślę, że wielu wędrowców miało owo doświadczenie wolności wewnętrznej, w której po odbytym wysiłku pięknego i dobrego życia, wiedzą, że nie zmarnowali egzystencji. Ludzie pogodzeni na szczycie ziemskiego życia u progu śmierci mają pogodną i spokojne oblicze. Medytacja, praca dla innych, proste życie oddane biednym, kochanie bliskich, dbanie o rodzinę przez codzienną pracę, akceptacja słabości, pragnienie sprawiedliwości, bycie uczciwym... wszystko to owocuje świadomością pełni i pokoju. Szczyt to jakby zimne piwo w schronisku. Smak spełnienia w życiu jest miliony razy głębszy niż zimne piwko po długich wędrówkach. Czy można to sobie wyobrazić? Nie można. Trzeba doświadczyć.


Więc... w drogę przyjaciele! Życie wzywa na wspaniałe szczyty!

wtorek, 5 czerwca 2018

Tajemnica brzucha

Rodzinne grillowanie. Franio i ja. Czteroletni chłopiec i prawie trzydziestoletni mężczyzna.

Zabawa. Wspólne bieganie, zabawa w wojnę i ucieczka przed "atakującymi miłością" ciociami. Śmiech, radość, tryskająca energia. Kryjemy się w trawie, tworzymy wybuchające wszędzie bomby, latamy wspólnie w kosmiczną przestrzeń... Świat młodego chłopca to świat wyobraźni, kreacji, przygody i wojny z potworami, robotami... Wyraźnie widać tu stopniowe powstawanie męskiej tożsamości, która pragnie identyfikacji z Mocą, drogi wyzwolenia i samej wolności. Oczywiście niedaleko wciąż jest czuła mama (bezpieczna przystań) i mądry tata (który zresztą w dużej mierze odpowiada za wyjście syna w świat i jego meandry). Wszystko jeszcze otulone zabawą, niewinnością i nieświadomością, a jednak tak pełne, tak proste i tak wielce pouczające dla dorosłego mężczyzny. Wilfrid Stinissen, katolicki mnich, z niebywałą klarownością opisał ten stan dziecięcej istoty: "U małego dziecka Boskie istnienie nie jest jeszcze uwięzione". Dziecko, gdy tylko ma mądrą i czułą obecność rodziców, z jednoczesną przestrzenią na swobodę bycia, jest zachwycone światem i  samym istnieniem. Nie jest uwięzione w kompleksach, w myślach i w projektach. Zadomowione jest w teraźniejszej chwili, w bezczasowym stanie bycia.

Nie będę tu gloryfikować stanu dziecięcej, nieświadomej szczęśliwości. Raczej zachwycę się na moment i zajrzę głębiej w ten fenomen. Co mówi on dorosłemu, świadomemu mężczyźnie? Zapewne niemało, skoro mój własny wewnętrzny chłopiec ożywia się w prostocie zabawy w wojnę.

Wracając do dziecka... Dojrzewanie postawi brzdącowi niesłychaną poprzeczkę. "Życie nie jest łatwe". Tak będzie brzmiało przesłanie trudności i mozołu dorosłego życia. Praca, obowiązki, finanse, relacje, cierpienie, a w końcu śmierć... Z tym wszystkim będzie musiał się zmierzyć młody mężczyzna. Inną kwestią jest to, iż współczesny samiec homo sapiens nie otrzymuje zbyt wielkiego wsparcia w drodze inicjacji w.świadome i nie-łatwe życie. Jakże wielu z współczesnych, dorosłych mężczyzn pozostanie w zamrożonym, pseudo-szczęśliwym świecie wiecznego chłopca. To już temat na inny wpis...

Franio biega jak szalony. Dorosły umysł dziwi się, skąd tak mała istota ma tak wiele energii. Franek żyje w swoim ciele i w zgodzie z naturą. Zachwycony tym, co jest. Stopniowo będą ujawniać się pierwsze konflikty między kształtującym się ego a światem zewnętrznym. Dorosłe życie zaprosi młodzieńca do drogi pogodzenia się z utratą dzieciństwa i wejścia na ścieżkę kształtowania się ego i przeróżnych tożsamości, a następnie zaprosi go do skoku w nieskończoność, w wiarę, w umiłowanie. Chrystus w świętych pismach chrześcijan nauczał: "Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego". Raczej wątpliwym wydaje się, żeby wielki nauczyciel wzywał do powrotu w infantylny świat dzieciństwa. "Stać się jak dziecko" nie oznacza "stać się dzieckiem". Rozwój psychiczny nie bez przyczyny kieruje nas tam, gdzie kieruje, czyli w dorosłe, pełne wyzwań i trudności życie. Chrystus zatem posługiwał się metaforą. O co mogło chodzić mistrzowi z Nazaretu? Być może chodzi o ufność wobec tego, co jest. O prostą postawę bycia tym, kim jestem. Bez udawania i nakładania masek, aby przypodobać się innymi.
Patrzę z powrotem na Franka. Oczy iskrzą się od radości zabawy. Nagle malec wymyśla nową uciechę. Ja mam być robotem, on czołgiem. Strzela we mnie pociskami, machając energicznie ręką i pryskając wokół śliną. Całe jego ciało jest pociskiem. Cieszy się na każde osłabienie pancerza robota, który jest przecież dwukrotnie wyższy od niego. I w końcu po wystrzeleniu kilkunastu pocisków robot, czyli ja, pada pokonany na ziemię. Pierwsze zwycięstwo nad robotem. Leżę na ziemi i mówię, że robot nie ma już siły. I nagle mały Franio dotyka mojego brzucha ruchem, który wskazuje na włączenie zasilania, po czym mówi: "już masz siłę". I tak nasza zabawa trwa jeszcze kilka razy, póki w końcu nie padnę rzeczywiście zmęczony wysiłkiem zabawy.

Brzuch. Dlaczego chciał uruchomić robota w miejscu brzucha? Nie dotknął ani głowy ani serca. Brzuch? Po krótkiej refleksji przypomniałem sobie o własnych doświadczeniach z medytacji, o przeczytanych tekstach, o towarzyszeniu innym. "Brzuchol" to swoiste centrum energetyczne człowieka. W codzienności skupiamy się jedynie na tym czy nie jest on czasem zbyt duży, przykrywamy ewentualne fałdki tłuszczu bądź wyciskamy brzuszki na siłowni. Jednak brzuch pełni istotną funkcję psychiczną w życiu człowieka. Buddyści mówią o "myśleniu brzuchem". Kto oddycha głęboko, używa przepony. Kto śpiewa, kto tańczy, kto biega... Kto śmieje się bądź płacze z głębi brzucha, wie co znaczy ulga i relaks. Kto odkrywa napięty brzuch, może wiedzieć, że jego istota jest uwięziona w oczekiwaniach, w pragnieniach, w ambicjach... Swojego czasu, gdy zmagałem się z uwalnianiem nagromadzonego gniewu, poczułem, że mam coś takiego jak brzuch (!). Brzuch niewątpliwie stanowi jakieś centrum energetyczne. Pokarm, pożądanie, oddech... Gdy coś więzi człowieka ma on niezwykle napięty brzuch. Gdy więzy opadają może cieszyć się swoją egzystencją i przyjąć wszystkie kolory codzienności. Zapewne również dlatego najniższa czakra we wschodnich systemach jogicznych znajduje się u podnóża brzucha. Impulsywność, energia, żywotność. Gdy kultura nadmiernie podkreśla znaczenie poprawności, wykształcenia intelektualnego, sukcesu czy pracy, człowiek drętwieje i kurczy się. Traci kontakt z ziemią, z seksualnością, z dynamizmami przyrody. Stres opanowuje jego ciało. Brzuch staje się ściśnięty.

Oczywiście brzuch to jedynie wskazówka. Nie jest to najważniejsza rzecz w życiu. To jak kolejne drzwi do odkrywania tego, kim jestem. To okno na człowieka i na jego psychofizyczne znaczenie w świecie, w którym się narodził.

Przyjęcie impulsywnej siły życia, która "płynie z brzucha" nie oznacza cofnięcia w rozwoju psychicznym. To krok naprzód, z pamięcią skąd wyszedłem. Idę w stronę boskości, pochodząc od świata przyrody, od świata zwierząt. Jak to pięknie powiedział Plotyn, patrząc na człowieka: "już nie zwierzę, jeszcze nie bóg".

Mały Franek przypomniał mi to wszystko. Wdzięczny za wspólną zabawę i lekcję świadomości, wziąłem głęboki oddech z podstaw brzucha... Ach... Pięknie jest być świadomym i tego. Pięknie móc cieszyć się dobrą strawą, seksualnymi popędami, głębokim oddechem, prostą codziennością...

poniedziałek, 4 czerwca 2018

Wstępniak

Zaczynam przygodę z pisaniem bloga.

Uwielbiam tworzyć, pisać, odnajdywać sensy i znaczenia. 
Baśnie, mity, słowa. Duchowość, psychologia, rozwój. Religia, miłość, mądrość. Droga w głąb.

Będę dzielił się w tym miejscu własnymi spostrzeżeniami, inspiracjami, hipotezami. Czasem polecę książkę, myśliciela, mędrca czy technikę medytacyjną. Wszystko dla rozwoju człowieka, większej świadomości, wolności i miłości. Społeczeństwo bez głębokich ścieżek inicjacji, bez kultury, bez świadomości i miłości kurczy się i zatraca. Ewolucja świadomości pragnie postępować naprzód. Ten prosty blog jest malutką cegiełką w drodze ku pełni, ku przebudzeniu, ku dojrzałemu człowieczeństwu.

Zapraszam do inspirowania się, dyskutowania, poszukiwania i odnajdywania! :)
Raf