sobota, 26 października 2019

Siostra śmierć i jej mali przyjaciele

Warsztaty w klasie piątej. Dzieci z niebywałą energią pracują nad rozwiązaniem pewnej dramowej historii. Grupa jest niezwykle podekscytowana i pełna radości. Siedzimy w kręgu. Rozmawiamy o tym jak jest w klasie. Tematy krążą wokół nas jak planety wokół słońca. Przyjaźń, radość, zabawa, troska. Odrzucenie, smutek, pustka. Gdy grupa zawiązała się we wspólnym zadaniu i doświadczyła sukcesu, zaczyna dotykać tego, co trudne i bolesne. Tak jak u jednostki w procesie terapeutycznym, tak też w procesie grupowym: bezpieczeństwo, akceptacja, relacja sprawiają, że cień wychodzi na wierzch, chce być poznany i przyjęty.

Wprowadzam grupę we wzajemne przepraszanie. Następuje cisza. Włączam spokojną muzykę. Uczniowie wyczekują. Nagle za oknem słychać odgłos trąbki. To trąbka pogrzebowa. Uczeń siedzący obok mnie zaczyna płakać. Zalewa się łzami. Jego ramiona opadają nisko. Chłopiec płacze do samych trzewi. Nie wiem, co się dzieje. Pytam: Antek, co się stało? (imiona uczniów zmieniono). Chłopiec odpowiada: zmarła moja babcia, właśnie jest jej pogrzeb. Nastała cisza. Grupa siedzi w kompletnym milczeniu. Cisza.

Nie wiedziałem, co zrobić. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Nieraz spotykałem się ze śmiercią i z towarzyszeniem ludziom, którzy przeżywali odejście swoich bliskich. Jednak kontekst tej sytuacji sprawił, że kompletnie nie wiedziałem, co zrobić. Wybąkałem coś w stylu: jest mi bardzo przykro. Podałem chusteczkę i zająłem się całą grupą.

Po chwili ciszy uczniowie zaczęli się przepraszać. Pojawiły się łzy. Ulga, oczyszczenie, szczere żałowanie wzajemnego wyśmiewania, bicia. odrzucania. Antek otrzymał wiele słów wsparcia od kolegów i koleżanek. Grupa skończyła warsztat z doświadczeniem przebaczenia i wzmocnienia więzi. Jednak we mnie samym pozostał obraz płaczącego Antka i moja niezdolność do reakcji z głębi serca na cierpienie tego chłopaka. Wyuczyłem się, że szkoła to raczej nie miejsce, gdzie mogę przytulić płaczące dziecko czy pozwolić otwarcie na żałobę.

Po czasie pytałem siebie: co z serca chciałbym dać temu chłopcu w tamtej chwili. Przytulenie. Utulenie. Pozwolić na wszystko, co działo się w tej sytuacji.

Kilka dni później, w drugiej klasie podstawówki podchodzi do mnie chłopiec i mówi: mój wujek wczoraj umarł. Patrzy na mnie i czeka. Jakiś czas później kolejne dziecko, potem następne, i następne... Zaczynam się zastanawiać. Przedziwna synchroniczność. W krótkim czasie sytuacja się powtarza. Musi za tym stać jakaś nauka dla mnie samego. Wcześniej takie sytuacje nie przydarzały mi się wcale na warsztatach z dziećmi.

Jeszcze inna szkoła. Dzieci w drugiej klasie podstawówki mówią o swoim marzeniu. Odpowiedzi idą po kręgu. Sebastian. Patrzy na mnie i mówi: chciałbym, żeby mój tata wrócił. Okazuje się, że chłopiec stracił ojca w wypadku samochodowym. Znowu nie wiem, co powiedzieć. Tym razem pozwalam sobie na tę niewiedzę. Jestem. Pozwalam na wszystkie uczucia, które pojawiają się we mnie i w grupie. Nie oporuję, nie szukam nerwicowo wyjścia z tej sytuacji. Uczniowie odpowiadają dalej. Piotrek. W przerwie dowiaduję się, że chłopiec jest dzieckiem adoptowanym. Piotrek mówi: chciałbym oddać moje marzenie Sebastianowi. Chciałbym, żeby mógł mieć nowego tatę. Łzy napływają mi do oczu. Piotrek rozumiał Sebastiana i dał mu wsparcie, którego nikt inny w tym momencie nie mógł dać temu maluchowi. Uczę się. Otwartość na to, co jest sprawia, że pole, w którym pracuję samo odpowiada i to o wiele bardziej adekwatnie niż mądrości tego oto rafała.

Wychodzę z warsztatu poruszony. Zrozumiałem tę lekcję. Nie mogę wszystkiego kontrolować. Grupa ma w sobie wielki potencjał. Najważniejsze bym robił przestrzeń i nie przeszkadzał.


Myślę nad dziećmi i ich doświadczaniem śmierci. I czuję w sobie niebywałe pragnienie, by mogły przeżywać śmierć wokół nas naturalnie. Śmierć jest częścią tego, co nazywamy życiem człowieka. Czytam fragmenty książek Elizabeth Kübler-Ross o śmierci. Coraz więcej rozumiem i widzę. Śmierć to coś absolutnie naturalnego. Tak jak po dniu następuje noc, tak po narodzinach następuje śmierć. Przez lata śmierć towarzyszyła mi jako dzielna towarzyszka, ograbiając mnie z wszystkich nieistotności, które nosiłem w sobie. I tym razem dotykanie śmierci przez uczucia i doświadczenia moich szkolnych przyjaciół przynosi piękno, prostotę i spokój. Natrafiam na cytat kobiety, która poświęciła swoje życie, towarzysząc ludziom w "przemijaniu tego, ciała" i zachwycam się:

"Aby się rozwijać nie potrzeba szukać żadnych wyjątkowych guru czy mistrzów duchowych. Nauczyciele sami do Was przyjdą pod wszelkiego rodzaju przebraniami; jako dzieci, osoby śmiertelnie chore, sprzątaczki. Wszystkie teorie i systemy naukowe świata nie pomogą człowiekowi w potrzebie tyle, co jedna istota ludzka, która nie boi się otworzyć przed nim swojego serca" (Elizabeth Kübler-Ross)

Młodzi przyjaciele z różnych szkół dali mi lekcję życia: otwarte serce to takie, które nie broni się przed niczym. Nie ma takiej potrzeby. Gdy pojawia w rzeczywistość coś takiego jak śmierć, mogę popatrzeć głęboko w nią samą, by stracić to, co zbędne. Co pozostaje? Co zostaje gdy znika ciało, umysł, świat? Czym jest to, co nigdy nie umiera?

Ach...