piątek, 27 marca 2020

O pewnym mistrzu, który mieszka wewnątrz nas

Chodził po lasach i dolinach. Samotnie. Wygnaniec. Ludzie odrzucili go i zakazali mu bycia w ramach swoich miast i wsi. Człowiek ten zadawał pytania, których nikt nie chciał słuchać. Mówił rzeczy niewygodne dla tych, którzy uwięzieni zostali we własnych umysłach. Wędrowiec wzywał innych, by nauczyli się żyć bez lęku, bez gniewu, bez przywiązania. Nie robił tego nachalnie. Po prostu tam, gdzie się pojawiał, od razu wyłaziły wszystkie najgorsze cholery i dziadostwa z ludzkich wnętrz. Miał nawet ksywę "Chrystus", bo podobnie jak starożytny nauczyciel z Palestyny, swoją obecnością cichą i spokojną budził legionów demonów. Niektórzy tak bardzo nie znosili jego piękna, dobra i prawdy, że chcieli go skreślić. Byli tacy, którzy chcieli postawić na nim krzyżyk, pokrzyżować jego istnienie. W tym również podobny był do Palestyńczyka. Inni mówili na niego "Budda", bo miał w zwyczaju siadać w zachwycie pod drzewami, a poza tym głosił, że źródłem cierpienia jest przywiązanie.


W swoim zamiłowaniu do Prawdy nie pasował do większości ludzi, którzy zakochali się w materii. Jednocześnie nie zauważyli, że przywiązali się do czegoś co przemija. Bohater był zbyt odległy od powszechnego stylu myślenia i bycia. Głosił wolność i miłość. Ludzie nie znają natury miłości i wolności. Nazywają miłością to, co jest rządzą, władzą, emocjami, przywiązaniem, lękiem ubranym w odpowiedzialność itd. Nasz tułacz nie znał się na tym wszystkim. Zgubił bowiem wszystkie uwarunkowania przez poszukiwanie we własnym wnętrzu Prawdy. Z osobowości ludzkiej był dziwakiem. Bóg w nim to czysta Prawda, a osobowość miał dziwaczną. Chodził gdzie chciał, śpiewał co chciał i przyjaźnił się z dziećmi, z ubogimi i z zaburzonymi. Oni wszyscy jakby wyczuwali jego wewnętrzny ogień i wspólnie przy nim rozpalali humor, pogodę ducha i miłość do wszystkiego. Nasz wędrowiec był przyjacielem wiewiórek, borsuków i wszelkiej maści ptaków. Niektórzy mówią, że w jego chatkach, które stawiał w lasach na jakiś czas, schodziły się sarny i jelenie. Inni mówią, że podkarmiał zwierzęta i każde drzewo kochał w lesie jak swoją matkę. W każdej plotce jest ponoć garść prawdy.

Pewnego razu tułacz stanął na skrzynkach targowych i przemawiał do ptaków:

- Kochane! Śpiewajcie nam swoje pieśni wolności. Możliwe, że zostawimy nasze urazy, lęki i iluzje. Śpiewajcie.

Możecie się domyślać, jaka była reakcja ludzi. Człowiek ten nie zabiegał o pieniądze, o dach nad głową, o zaskarbienie sobie przyjaciół. Rodzina dawno wygnała go ze swoich granic. Przyjaciół miewał. Jego główną miłością pozostawała Prawda i jej wewnętrzne poznanie.

Niczego się nie bał, bo niczego nie posiadał na własność. Czuł się absolutnie bezpieczny. Kim był? Co takiego żyło w nim?

Gdy spotkasz taką istotę w swoim życiu wtul się nią mocno. Wsłuchaj się... Taki Ogień może spalić setki kłamstw. Gdy spotkasz "taką istotę" w sobie samym - zginie twoje małe nieszczęśliwe i wąskie ja.  Bóg jest bliżej niż cokolwiek innego. W drogę, w głąb...


Opowieść ta dotyczyć by mogła Chrystusa czy Buddy. Dotyczy ona też w sposób metaforyczny Twojego wnętrza. Czy o tym wiesz czy też nie - twoje prawdziwe JA jest dokładnie takie, jak bohater powyższej opowiastki. Żyjąc zanurzeni w lękach, w pragnieniach, w myślotworach nie znamy prawdziwych siebie. Ono jest naszym prawdziwym JA.

Bądź uważny! Może właśnie dziś JAŹŃ zbudzi się w Twoim wnętrzu.

środa, 4 marca 2020

Brzuch lasu, czyli metafora miłosnej Obecności

Jest pewna piękna piosenka, choć myślę, że trafniej utwór ten należałoby nazwać pieśnią. Pieśń jest wielka i głęboka. Opowiada jakąś archetypiczną treść, wspartą głębokim i często uniwersalnym wzorcem. Pieśń niesie znaczenie i poczucie jakiegoś mniej lub bardziej wyrazistego rezonansu w tym, który słucha czy wykonuje muzykę. Pieśni mogą zmieniać nasze wnętrza, a wraz ze zmianą umysłu człowieka zmienia się świat. Zdaje się, że odwrotna droga nie jest prawdą. Pragnienie by zmieniać świat, uszczęśliwiać kogoś czy zmieniać raczej nie ma takiej energii i żaru jak kochanie od środka. Poza tym zdaje się, że gorączkowa niezgoda na świat i innych ludzi płynie z egotyzmu. Inaczej jest z miłością. Kochanie to nie jest tylko kochaniem kogoś lub czegoś. Jest samym byciem miłości. I to owy stan zmienia wszystko dookoła. Święty, mędrzec czy zbawiciel tym jaki jest, zmienia wszystko wokół. Dzieje się to samo z siebie. On tego nie robi. Gdy poddaje Sile Wyższej swoje życie, Ona zaczyna promieniować przez niego. Ów stan miłości można wyrazić się przez piękne i głębokie pieśni, płynące z Serca Istnienia.


Pieśń, o której pisałem na początku tego tekstu to utwór "Na wróble" pani Meli Koteluk. Opowiada ona w przepiękny sposób o naturze człowieka, która wolna jest iluzji przymusu pragnień. 



Kilka dni temu przeżywałem swój własny ślub i wesele. Dzień ten był dla mnie i Zosi pięknym, wzruszającym świętem miłości. Zabawa, wolność i radość kochania dały nam przaśne i urokliwe doświadczenia. W czasie składania życzeń przez rodzinę i przyjaciół nagle przyszło do mnie, że wydarzenie to jest metaforycznym siedzeniem w brzuchu lasu. Sala była cała w drewnie, na naszym stole położono mech i pieńki. Jednak brzuch lasu jest tak naprawdę pewną metaforą. Określenie to pochodzi z piosenki Meli Koteluk. Oznacza dla mnie egzystencję wolną od przymusu pragnień, pozorów szczęścia i gorączki ego. Jest w tym jakiś urok życia bez pośpiechu, bez zdobywania i bez walki o iluzoryczne zaistnienie.

Gdy siadam w "brzuchu lasu" i słucham wiatru przypominam sobie kim jestem. Wiatr opowiada o przepływie, o lekkości, o wolności... Opowiada o czymś niewidzialnym, które jest bardziej realne od widzialnego. Wiatr wieje, ale "nie wiesz skąd przychodzi i dokąd podąża". Jest przejawem Nieprzejawionego. Wkopanie się w siebie i bycie w brzuchu lasu jest niewiarygodnie proste. Gdy tracimy złudzenia i iluzje, stan ten się odsłania. Zawsze tu był, ale chmury małego ja, przysłaniały jego blask. Gdy brzuch lasu staje się codziennym stanem, nie mam się czym pochwalić. Brakuje w tym stanie wyjątkowości ego w postaci bycia-super czy też bycia-beznadziejnym. Jest to, co jest.

Nigdy nie widziałem, żeby las chwalił się tym, czym jest. Las i jego brzuch jest przepiękny. Nie ma potrzeby niczego udowadniać ani kwestionować. Choć na poziomie roślin, zwierząt czy grzybów las rozwija się czy zwija (ewoluuje bądź inwoluuje), to w samej esencji jest święty i nie podlega zmianom. Z człowiekiem jest podobnie, jednak nieprzytomność i wygnanie z brzucha lasu w pęd konsumpcyjnego świata, sprawia, że nie dowierza on w istnienie czegoś głębszego niż to, co widać, co da się zmierzyć i to, za co można zapłacić kartą.



W brzuchu lasu nie ma nic poza radością i kochaniem, które przyjmują tysiące form. Jak to pięknie stoi w "Niekończącej się historii":

"Bo widział już, że na świecie były tysiące odmian radości, ale w gruncie rzeczy wszystkie stanowiły jedną radość kochania. Radować się i kochać to było jedno i to samo"

Metaforycznym "brzuch lasu" jest źródłem Życia i celem naszego istnienia tu na ziemi. Im bardziej poddamy się jego wpływowi, tym głębiej zaskoczy nas radość ubrana w miłość czy też miłość ubrana w radość.

Z czego tu się cieszyć?
Z wszystkiego i z niczego. To kim jestem, jest samą Radością.