czwartek, 29 listopada 2018

Love is the absence of all expectation!

Usiadłem w fotelu. Wróciłem wieczorem po dniu pełnym pracy, wrażeń, wyzwań. Usiadłem i chciałem jeszcze pomyśleć o tym, co muszę zrobić, nim przyłożę głowę do poduszki. I nagle zatrzymałem się. Cisza. Siedząc usłyszałem obezwładniającą ciszę. Myśli zwolniły. Zauważyłem przerwę w moich myślach. Zrobiło się tak spokojnie, relaksująco i cicho. Jednocześnie wzrósł poziom świadomości i poczucie żywości otoczenia i tego ciała. Złapałem za telefon. Przejrzałem instagrama. I oto moim oczom ukazała się taka grafika:
Grafika pochodziła z profilu Byron Katie, którą obserwuję od jakiegoś czasu. Jej metoda pracy z myślami jakiś czas temu pozwoliła mi uporać się z fałszem niektórych depresyjnych myśli. Przeczytałem ten cytat i coś we mnie się obudziło. To ta część! Prosta radość! Znam ją. Budzi się czasem, potem zapominam o niej. Rzucam się w świat i w wydarzeniach/w rzeczach/w ludziach szukam, czegoś co da mi miłość, spokój, spełnienie. A tu... Nagle to.
Miłość jest brakiem oczekiwania. Zdanie trafia w sam środek mnie. Wszystko staje się jasne. To nie jest żadne mistyczne olśnienie, to nie jest żadne niebiańskie objawienie. Zwykłe "aha". Jakbym od dawna to wiedział, tylko przez coś zapomniałem i żyłem przekonaniem, że miłość nadejdzie. Miłość nie nadchodzi, nie staje się. Miłość nie jest osiągnięciem. Miłość nie zna się na standardach, ocenach, oczekiwaniach. W niej (w miłości) znikają oczekiwania. Po prostu nagle okazuje się, że zawsze tu była, tylko coś w naszej głowie wierzyło, że trzeba ją szukać.
Człowiek uwikłany i utożsamiający się z własnymi myślami nie widzi tego, co oczywiste. Zdaje się mu, że miłość przyjeżdża jako rycerz na białym rumaku albo zjawia się jako piękna niewiasta. Myśli, że zstępuje z nieba albo pojawia się we wzniosłych odczuciach i zachwytach. Iluzją jest, że miłość przemija i odchodzi. Iluzją jest, że miłość związana jest z ciałem. Wtedy śmierć oznaczałaby absolutny koniec miłości. Ciało ma swój koniec, więc miłość się kończy, gdy znikają uczucia i wrażenia.
To wszystko to jedynie przekonania, oczekiwania, pomysły. Miłość nie zna się na tym. Umysł z jego projekcjami, tożsamościami, nieustającymi problemami nie potrafi (nic) zrozumieć. Nie jest w stanie. Umysł bowiem jest "niższy" od blasku miłości. Umysł jest sługą miłość. Gdy chcę uczynić z myśli coś wielkiego (zwłaszcza z "moich" myśli) zaczyna się cierpienie, które jest wezwaniem, że jedynie to, co jest jest prawdziwie, zaś moje pomysły na to jak powinno wyglądać życie, to zwykłe niewinne kłamstwo. Chęć, żeby było inaczej niż jest to walka z wiatrakami, a jedynym owocem takiego podejścia jest zniechęcenie, nuda i ostatecznie złudny brak i poczucie oddzielenia.

"Miłość jest brakiem oczekiwań". Gdyby tak na sekundę zostawić wszystkie swoje "chcę", "potrzebuję", "tęsknię"... Co się dzieje, gdy nie mam już trosk, zmartwień i oczekiwań? Radość. Radość. Radość. Gdy nigdzie już nie idę po miłość, tylko idę, bo idę - życie staje się rozkoszowaniem wszystkiego i niczego. Wszystko zasługuje na wiersz, wszystkiemu należy się piosenka. Dziękuję. Wypowiada się do każdej spotkanej istoty. Nic nie jest na pierwszym miejscu, nic na ostatnim. Pierwsze będzie ostatnie, a ostatnie pierwsze. Wraz z końcem gonitwy pojawia się jakość bycia, który przemienia wszystko wokół. Wcześniej wydawało się, że dużo pracy, starania, gęste pomysły zmieniają świat. Teraz widać wyraźnie, że "przemiana" dzieje się sama z siebie z esencji serca, z pustki umysłu, z przestrzeni bycia. Miłość nie ma wiele wspólnego z uczuciami. Nie jest czymś, co można mieć. Nie można nie być miłością. Nie można przestać być miłością. Można udawać, że się nią nie jest. W języku religijnym można powiedzieć, że istnieje skuteczne udawanie, że nie nosi się w sobie Boga, że jest on odległy. Takie udawanie, że nie jest się Synem Bożym i że dużo jeszcze trzeba się nastarać, by dostać się ideału ideałów, szczytu szczytów. Wszystko jest tu. Chrystus musiał to znać. Ja i Ojciec jedno jesteśmy. Jedno, czyli bez żadnego podziału, bez odległości. Miłości nie można uchwycić. Nie ma ona bowiem, jak to powiedział żydowski filozof, struktury podmiot-przedmiot. Niczego nie chwyta. Ja-Ty to nie jest cała miłość. Cała czy pół? - jej nie da się podzielić, nazwać, oznaczyć. Spełnienie nie dopełnia się przez nic. Spełnione nie może być spełnione. Jest. Cieszy się byciem. Rozdaje się na prawo i na lewo. Bez opamiętania. Nie pamięta złego. Przyjmuje to, co jest. Kocha, bo jest kochaniem.

I gdy to się czyta... Może zjawić się myśl, wątpliwość, zaprzeczenie. I wspaniale! Miłości to nie przeszkadza. Na wszystko jest miejsce i czas w tym, co miejsce i czas przekracza. Każdy liść, każda kropla deszczu, każda myśl.

Brak oczekiwań to również brak czasu. Nie mam czasu! Ach! Jak cudownie. Po co "mi" czas? Czy ja naprawdę go potrzebuję? Czy "ja" naprawdę ma "czas"? A to nie raczej "czas" posiada "ja"? Miłość na pewno ma (posiada) czas. Więc... Zawsze mam czas, nigdy nie mam czasu. Nie potrzebny się stał, gdy spełnionym okazałem się być. Nie ma dokąd iść, nie ma nic do zrobienia, nie ma nic do powiedzenia... Życie się toczy, a to coś obudzone, bawi się, kocha, tańczy, przytula...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz